Lucien mocno się zdziwił. Przy wspomnianej ulicy, znajdującej się na obrzeżu - Tak, dziękuję. - Podeszła i wręczyła mu list. - Proszę zadbać, żeby wysłano go - Victor Santos. - Moja matka? - powtórzyła Gloria. - Moja matka była w szkole? - Twoja ciotka sprawia wrażenie, jakby zaraz miała wybuchnąć. Kiedy zamierzasz w miłość ani w świętość małżeństwa... - Dzień dobry, panno Gallant. Proszę być w hotelu „Czarny Łabędź” w Winchester jutro w południe — brzmiał tekst. — Proszę przyjechać. nie miało nic wspólnego z jego propozycją, żeby zostali kochankami, ani z tym, że uciekła z Wstała z fotela i podeszła do panoramicznego okna wychodzącego na St. Charles Avenue. Odjechały już wozy policyjne i minibusy stacji telewizyjnych, rozeszli się gapie. Zaczął się normalny dzień pracy. Dla niej. Dla hotelu. Dla nowoorleańczyków. Zrezygnowana, opuściła rękę. Nie potrafiła poradzić sobie ze stratą i dręczącymi wspomnieniami. Przypominała sobie pogrzeb ojca, to, co czuła, stojąc u boku matki nad jego grobem. Słyszała echo słów księdza i swój szloch nad ojcowską trumną. Teraz czuła się podobnie - osierocona, opuszczona, samotna. przestanie nadawać się do użytku. — Kopnął butem od- - Nie sypiałam całymi nocami, prześladowana przez odgłosy tego domu plugastwa. Pomruki dziwek, dyszenie mężczyzn... parzyli się jak zwierzęta. Zwierzęta w ludzkiej skórze, bez duszy, na pasku swych chuci, na smyczy diabła... - Masz mi coś do powiedzenia? - zapytała Hope z nieznacznym uśmieszkiem.
- Dobrze. Zamknij za sobą drzwi - rzuciła Hope, odwracając się do lustra. - Na pewno da się ją przekonać - powiedział Kilcairn. - Proszę coś zjeść, panno - Dzięki świstkowi papieru, a nie pańskim uczuciom, co wyraźnie dał pan im do
- Mark... - wyszeptała pomiędzy pocałunkami. - Nie - odparła Róża uśmiechniętym szeptem. - Chcę ci powiedzieć coś ważnego... - Zawrzyjmy umowę - zaproponował w końcu. - Ku¬pię wam obojgu bilety powrotne i dam ci je. Jeśli nie zdołam cię uszczęśliwić, zabierzesz Henry'ego i przylecisz tu z nim z powrotem.
Coraz bardziej kręciło się jej w głowie od pytań, na któ¬re nie znała odpowiedzi. W końcu spojrzenie Marka, peł¬ne zrozumienia i troski, zaczęło wydawać się jej jedyną pewną rzeczą, której można się uchwycić, jak liny ratun¬kowej. - Nie - odparła Róża uśmiechniętym szeptem. - Chcę ci powiedzieć coś ważnego... Jego wzrok również powędrował w tym kierunku. Rozluźnił uścisk i zaczął delikatnie wodzić palcem po niebie¬skich żyłach - od palców po nadgarstek. I znowu. I znowu.
- Ona może tu zaraz przyjść. Wyleją cię ze szkoły. Wyrzuć to świństwo, proszę. Jeśli dyra poczuje zapach dymu... — Mam jedno dziecko, sześcioletniego łobuziaka. Ach, gdyby pani wiedziała, jak on zabija trzewikami karaluchy! Bęc, bęc, bęc! I już trzy sztuki wykończone, zanim się zdąży mrugnąć okiem! — Odchylił się do tyłu na krześle i znów się roześmiał, aż mu oczy zupełnie znikły z twarzy. Lucien Balfour, szósty earl Kilcairn Abbey, stał oparty o jedną z marmurowych - Mam zapłacić? - powtórzył, myśląc o kilku dolarach, jakie mu zostały. - Za jedzenie? - Na pewno chcesz się w nie wtrącać? - spytała, odkładając nóż, który trzymała w ręku. - A co z twoją przeszłością? Czemu opuściłeś tajne służby? spódnicą. Otworzył usta, chciał coś powiedzieć, ale tylko pokręcił głową.