Przeklinając własną głupotę, szedł za nią. Wiedział, że ona się oddala, ale na plaży to 85 odpowiedź. Za tym wszystkim stoi Jennifer Bentz, nieważne, prawdziwa czy – Powiedz. – Poczęstował ją papierosem. problemów. Najwyżej pół godziny. Nieważne. wysoką sosnę. Hairy, którego ochrzczono na cześć Harry’ego S. Trumana, ulubionego – Może. powtarza się morderstwo, które zakończyło jego karierę w tym mieście? Wcześniej, gdy wyciągnęła ją z samochodu i zapakowała w śpiwór, Olivia dostrzegła żadnych odgłosów ze środka, wszedł do domu. W salonie paliły się światła. Zesztywniał, W zasadzie nie miała mu tego za złe. Ich związek był trudny, choć chwilami bardzo – Złe wieści? – Kiepsko – stwierdziła, obmywając twarz wodą.
dziewczyna. – Cholera! Corrine, policjantka, która wiedziała, jak sprawy się mają, stała się jego opoką.
- Nie i nie. jeszcze nie, dodając, o której powinnaś przylecieć z Dallas i kiedy się zamieszania, wolała zobaczyć na własne oczy i upewnić się, że to
rezerwować lotów osobiście: już zbyt wiele razy musiała przekładać Willie nie wiedział, dlaczego, ale czuł, że ogarnia go przejmujący strach, taki sam jak zawsze, gdy był sam z Derrickiem. Nerwowo potarł ramię, to, które Derrick przypalał przed laty papierosami. - Willie, to są twoje papiery. Zobacz, jaka sterta. Nazbierało się tego trochę, synu. Dobrze, że Rex Buchanan i jego prawnicy zawsze znajdowali sposób, żeby wyciągnąć cię z więzienia. Zobaczmy, co tutaj mamy. Pijaństwo i bójka. Prowadzenie samochodu bez prawa jazdy. A to mi się nie podoba - jakaś mała dziewczynka poskarżyła się, że ją śledziłeś i zaglądałeś przez okno, ale oskarżenie wycofano. Pamiętasz to? Nazywała się Tammi Nichols. Pamiętasz ją? - Znowu się uśmiechnął. - Co tam robiłeś, Willie? Chciałeś sobie za darmo popatrzeć? - Nie. - Willie potrząsnął gwałtownie głową. - Lubisz patrzeć na rozebrane dziewczyny? Głuchy krzyk rozległ się w jego głowie. Przełykał nerwowo ślinę. To nie wróżyło nic dobrego. Nie kłam. Nie kłam. - Cholera, Willie, wszyscy to lubimy. To nie przestępstwo. O ile nie podgląda się tam, gdzie się nie powinno. - Oparł się na krześle, odchylił do tyłu i żuł gumę. - Chyba lubisz nagie dziewczyny. Naprawdę cię nie obwiniam, ale... - Przewrócił stronę. Williemu skręciły się ze strachu wnętrzności. - O, znowu. Następna dziewczyna. Mary Beth Spears. Powiedziała, że podglądałeś ją przez okno, kiedy była tylko w majtkach i w staniku. - Klasnął. - To ją bardzo zmartwiło. Widzisz, ona jest córką pastora. - Wilson zmarszczył brwi. - Widziałeś jej cycki, Willie? Williemu pociemniało w oczach i musiał przytrzymać się stołu, żeby nie spaść z krzesła. - To nie było miłe. Założę się, że pastor miał ochotę wygarbować ci skórę. Pokój wirował. - Te oskarżenia wycofano albo oddalono w ten czy inny sposób. - Wilson zamknął teczkę i odłożył ją na bok. - Gdyby było więcej zarzutów i jakieś poważniejsze, jak na przykład ukrywanie dowodów przestępstwa, utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości, albo nawet udział w przestępstwie, nie wykupiłby cię z więzienia cały majątek Reksa Buchanana. Nie ma mowy. Nawet cała drużyna jego adwokatów nie dałaby rady wyciągnąć cię z więzienia. Pot ściekał Williemu po nosie i kapał na stół. Chłopak był tak przerażony, że trząsł się cały w środku. Myślał, że posika się w majtki. Nie poruszył się. Przywarł do stołu, żeby nie zemdleć. - Ale jeśli będziesz z nami współpracował i opowiesz nam to, co wiesz, są duże szanse, że stąd wyjdziesz. Zgadza się, Gonzales? - W zupełności - przytaknął kościsty mężczyzna. - Rozumiesz? Willie się nie poruszył. - Układ jest taki. - Przednie nogi krzesła Wilsona uderzyły o podłogę. Mężczyzna oparł się na łokciach. - Ty nam powiesz prawdę i stąd wyjdziesz. Okłamiesz nas albo będziesz milczał, to wsadzimy cię z powrotem do celi obok Bena. Nienawidzę kłamstwa, Willie. A ty, Gonzales? - Nie cierpię. - Więc nie należy nas okłamywać. Musisz być wobec nas szczery, Willie. Powiedz prawdę, a wypuścimy cię stąd. Willie z trudem przełknął ślinę. Miał ochotę splunąć. Gdzie jest Rex? Dlaczego pozwala, żeby ci mężczyźni zadawali mu wstrętne pytania? Detektyw wziął portfel i pomachał nim Willemu przed nosem. - No, dalej, chłopcze. Wszystko będzie dobrze. Musisz mi tylko wyjaśnić, jak to się stało, że ten portfel znalazł się w twojej kieszeni. - Cassidy Buchanan przyszła do pana. Słowa odbiły się echem w małym gabinecie, a Wilson smakował każde po kolei. Wiedział, że wróci. W zasadzie czekał na nią już od kilku godzin. Była dziennikarką, a plotki, że nieznajomy wkrótce zostanie zidentyfikowany krążyły już wszędzie. Wilson bardzo chciał się dowiedzieć, jakim cudem ci cholerni dziennikarze wiedzieli coś prędzej od niego, ale jak dotąd nie był w stanie wykryć ani zlikwidować przecieków ze swojego departamentu. Drzwi się otworzyły i weszła Cassidy. Wyglądała o wiele lepiej niż wtedy, kiedy widział ją ostatnio. Jej zarumienioną twarz okalały kasztanowe włosy, a z bursztynowych oczu biła wściekłość. Była po prostu cudowna. Wszyscy w mieście nazywali ją brzydszą siostrą, która nie umywa się do Angie Buchanan. T. John nie mógł sobie tego wyobrazić. Wstał. Dobrego zachowania nauczył się od matki, która pochodziła z Virginii. - Wie pan, kim jest mężczyzna, który leży w szpitalu? - Dzień dobry. - Wskazał jej krzesło po drugiej stronie biurka i usiadł. - Jeszcze nie, ale wkrótce się dowiem. - I nie powiedział mi pan tego? - A powinienem? - W końcu mnie też to dotyczy. Jestem żoną Chase’a. - Ale nic panią nie łączy z nieznajomym. Nie rozpoznała go pani. - Spalił się tartak mojego ojca! prawdziwy twardziel. No dobra. Niech będzie. Już dwa razy oglądali
ludziom gadać. Milczenie czasami dawało lepsze efekty niż bezpośrednie pytania. życzy. – Dobra, już wiem, rozumiem. kobiety w cytrynowej sukience, nie spacerowała chodnikiem, nie wsiadała do samochodu. Ma gdzieś zasady. Płuca domagały się tlenu. Wierzgała nogami na oślep, desperacko, w nadziei, że kopnie guzik - pulchny, uroczy skrzat. Jamie patrzyła ponad głową fotografa, ku górze, ręce miała splecione, uśmiech odsłaniał drobne ząbki... strasznie grymasiła, kiedy się wyrzynały... Caitlyn ścisnęło w gardle. Czy to możliwe, że odeszła... tak cenne życie przerwane zaledwie po trzech nieprawdopodobnie krótkich latach? Caitlyn przypomniała sobie, jak szybko do kataru dołączyła wysoka gorączka, a wirus atakował w zastraszającym tempie. Zaczęło się w piątek wieczorem, a w sobotę rano Jamie była już bardzo słaba. Caitlyn zadzwoniła do przychodni, ale okazało się, że jest zamknięta. Po południu stan Jamie jeszcze się pogorszył i Caitlyn zawiozła ją do szpitala. A tam, mimo wysiłków lekarzy, jej jedyne dziecko umarło. Nieznany wirus. Caitlyn nigdy nie wybaczyła Bogu. - ...zostaw wiadomość. - Sygnał sekretarki Kelly wyrwał ją z zamyślenia. Spostrzegła, że po policzkach ciekną jej łzy. Serce przygniatał ogromny ciężar, a w piersi czuła dotkliwy, dławiący ból. Rozłączyła się. Kelly wyjechała, pewnie służbowo. Częściej bywała w rozjazdach niż w domu. Fakt, że rodzina za nią nie przepadała, chyba nie był tu bez znaczenia. Zresztą i Kelly nie miała najlepszej opinii o klanie Montgomerych. Caitlyn zmarszczyła brwi. Więc co powinna teraz zrobić? Josh nie żył. Morderstwo albo samobójstwo. Josh, którego kochała tak szaleńczo. Josh, który ją zdradzał. Josh, który był ojcem jej jedynego dziecka. Josh, który w przypływie złości i żalu mówił, że Caitlyn nie nadaje się na matkę, krzyczał, że powinna stanąć przed sądem za zaniedbanie albo za coś jeszcze gorszego. Powtarzał to publicznie i w cztery oczy. Josh, który zamierzał spełnić te groźby, pisząc pozew o spowodowanie śmierci. Drżąc, potarła energicznie ramiona, aż skóra na zabandażowanych nadgarstkach zaczęła piec i swędzieć. Patrząc na zimny kominek, próbowała zebrać myśli. Wczoraj wieczorem Kelly zostawiła jej na sekretarce wiadomość i poprosiła o spotkanie w centrum miasta. Tak, to się zgadzało. Caitlyn była już śmiertelnie znudzona projektowaniem strony internetowej, praca doprowadzała ją do szału, więc skorzystała z okazji, żeby wyrwać się z domu. Włożyła bojówki i bawełnianą koszulkę, narzuciła rozpiętą bluzkę i pojechała na wybrzeże... a potem... potem weszła do baru. Do baru, który odkryła Kelly. Nazywał się The Swamp. Odchyliła się i poczuła jakieś wybrzuszenie na kanapie. Sięgnęła między poduszki i znalazła swoją komórkę, jak zwykle wyłączoną. Nie mogła zrozumieć, skąd wzięła się w salonie. Zresztą wszystko jedno. Włączyła telefon. Bateria była prawie rozładowana, ale udało jej się jeszcze odczytać na wyświetlaczu numery osób, które dzwoniły. Amanda, tak jak mówiła w Oak Hill, zostawiła wiadomość. Druga wiadomość była od Kelly. Nacisnęła guzik, żeby odsłuchać obie wiadomości, i usłyszała poirytowany głos Amandy. - Jezu, Caitlyn, czy ty tego nigdy nie włączasz? Próbuję się z tobą skontaktować. Słyszałam o Joshu i naprawdę mi przykro. Powiedz, czy mogę ci jakoś pomóc. Oddzwoń. Caitlyn skasowała wiadomość, a potem usłyszała wyraźny głos Kelly.